Czy potrzebujesz projektanta wnętrz?

Powstawanie projektu, to wielogodzinne omawianie koncepcji, próby przelewania tego wszystkiego w jakiś zarys, wielogodzinne ślęczenie nad każdym detalem, pochłaniające mnóstwo czasu rengerowanie, obróbka w photoshopie, by wyglądało jak real, a na koniec prezentacja klientowi i.... tylko kilka zmian. Po czym zabawę zaczynamy od nowa. Bo może się wydawać, że dwie minuty zajmie zmiana paru kolorów, kilku detali, pokazanie kilku różnych wersji ustawienia mebli. To ciężka praca, wymagająca łączenia wizji artystycznej, umiejętności technicznych, wiedzy praktycznej, rozeznania na rynku, znajomości trendów. Wiadomo, że cały ten proces, (no może bez wizualizowania go na sprzęcie tylko we własnej głowie), bez pomocy projektanta trzeba będzie wykonać samemu. Ale .... czy zaprojektowanie wszystkiego od a do z jest konieczne? Przecież stosowanie metody prób i błędów, doświadczanie, to nic innego jak nauka i wiedza, która z nami pozostanie. Po latach w zawodzie myślę, że idealne, skrojone na miarę wnętrza powinno się pozostawić dla ludzi bez wyobraźni ;)

Owszem bywają wnętrza problematyczne, wymagające rozwiązań niestandardowych, poza które ciężko pójść dalej. Może pojawić się trudny do rozstrzygnięcia dylemat, konieczność podjęcia trudnych decyzji. Wtedy wizualizacje są nieocenione. Inaczej pozostaje nadzieja, że wyobrażenie nie nabije sobie tęgiego guza w zderzeniu z rzeczywistością. One naprawdę rozjaśniają w głowie. Pomagają ocenić proporcje, funkcje i rozłożenie kolorów. Projektant może to widzieć, pomachać rękami, przed wysilającym bezskutecznie wyobraźnię inwestorem ale dopiero obraz przemawia do wyobraźni. Wizualizacja to narzędzie przynoszące rozstrzygnięcie. Oszczędza czas i kieszeń. Bazowanie wyłącznie na wyobraźni to jak poleganie na przeczuciu, gdy obok leży mapa. Można zapytać o drogę, jechać na czuja, jednak przyznacie, że co mapa to mapa. Dziś są dostępne bardzo tanie lub nawet bezpłatne narzędzia, dzięki którym można spróbować samemu. Ale wiadomo różnie to bywa z chęcią, możliwością czy umiejętnością korzystania z dostępnych możliwości.

 Z moich doświadczeń wynika, że jest kilka kategorii inwestorów (dla wyjaśnienia inwestor to ten, który sponsoruje realizację projektu):

  • Dziecko we mgle - nic nie wie, nie ma pomysłów, wyobrażeń, wizji. W zetknięciu z architektem może nastąpić zwrot akcji. Niektórym wystarczy rozrzedzić mgłę i już wszystko wiedzą, idą jak czołg i nic im nie straszne. Inni, pozostają do końca zdezorientowani i nie wystarczy ich przeprowadzić przez ten etap i tak się zgubią. Ich trzeba przez cały proces przenieść na grzbiecie.

  • Samoś - ci generalnie projektanta nie potrzebują, biorą tylko dlatego, że ich na to stać, że to trendy, można się dowartościować czując się panem czyjegoś czasu, może komuś zaimponować. Architekt pracuje tu dokładnie pod dyktando a samoś pyta ale nie słucha, ewentualnie przyjmuje racje architekta i realizuje jak swoje.

  • PPW czyli przedstawiciel pozytywnej większości - sam ma pomysły, chce, może i lubi kształtować własną przestrzeń i nie widzi powodu żeby tę przyjemność oddawać komuś, kto ani tu nie będzie mieszkał ani bywał... Czasem potrzebuje wsparcia. Jak ma czas to szuka informacji, jak nie, umie poprosić o pomoc. O pomoc celową, nie wyręczenie. Pomoc w kwestiach technicznych, wsparcie w decyzji, kolorystyce, zrobieniu planu czy szybkiej wizualizacji, która rozwieje jakieś poważne wątpliwości. 

Generalnie po latach współpracy z różnymi kategoriami inwestorów zawsze najlepsze efekty udawało się osiągnąć tam, gdzie projektant nie był traktowany jak wyrocznia ale też nie z takimi, co to z uporem maniaka ignorowali wszelkie wskazówki. 

Moja rada. Jeśli stoicie przed, bądź co bądź, karkołomnym wyzwaniem jakim jest urządzanie, budowa czy remont, walczcie sami dopóki czujecie się na siłach. Jeśli poczujecie, że coś was przerasta powierzcie to ludziom, którzy zjedli na tym zęby. Natomiast nie okazujcie się kompletnymi ignorantami, pozwalając sobie dobierać obrazki na ściany, pościel czy poduszki na kanapę. Możecie poprosić o inspirację, czy poradzić się, gdzie można coś ciekawego kupić, ale bez minimalnego choćby wkładu własnego, wasze mieszkanie nie będzie waszym. Jak więc będziecie czerpać z niego energię, przyjemność obcowania nie czerpiąc satysfakcji z własnego udziału w urządzaniu go? Nie chcecie chyba czuć się jak w muzeum, gdzie będziecie się obawiali dotykać eksponatów i zmieniać cokolwiek żeby nie naruszyć idealnej kompozycji. I choć będzie Wam się początkowo podobało, prędzej czy później, poczujecie się w nim jak w za ciasnych butach.

I trochę o tym TEŻ będzie ten blog. Będę pokazywać z jakimi problemami inwestorzy zmagają się na co dzień. I jak udaje się je rozwiązywać. Ostrzegam, że nie będzie tu designerskich inspiracji kosztujących wielokrotność pensji przeciętnego zjadacza chleba. Nie będzie też wymuskanych wizek, których wykreowanie kosztuje czasem niewiele mniej czasu i pracy niż urzeczywistnienie ich. Ma być zwyczajnie, swojsko, dla ludzi. Bez zadęcia. 


Ale będzie też o projektowaniu czego więcej niż własnego otoczenia. Będzie o projektowaniu życia głównie.

I teraz przykład, pomagający ocenić czy takie wsparcie jest potrzebne.  Inwestor wiedział wszystko, jaka linia zabudowy, jakie ułożenie mebli, rozmieszczenie urządzeń, jakie kolory. Nie wiedział tylko jak je zestawić. Wymogiem było jeszcze, że ściany komina mają być obudowane tym samym materiałem co meble. I poprosił o pokazanie kilku możliwości:




















I jak sądzicie, może się przydać takie zobrazowanie możliwości? Przy ocenie weźcie pod uwagę, że było tu bardzo niewiele zmiennych i większość ograniczeń nie podlegających zmianom.




CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz