5 mitów na temat kosztów remontu
Mit 1. Najpierw trzeba zabrać się za remont a potem myśleć o budżecie
Niestety
w taki sposób za remont zabiera się większość z nas. I to wielki błąd,
bo ten remont kończy się wtedy kredytem i/lub depresją, bo nie wiadomo
skąd wziąć pieniądze na dokończenie. Jeśli myślicie, że do oszacowania
budżetu remontowego łazienki wystarczy zerknąć pobieżnie ile kosztuje
metr kwadratowy płytek i umywalka w gazetce z marketu to bardzo się
mylicie. Oszacowanie potrzebnego budżetu jest możliwe dopiero po
uzgodnieniach projektu, wyliczeniach potrzebnych materiałów a i tak
wymaga żelaznej dyscypliny i determinacji, by się z nim kompletnie nie
rozminąć. A mimo wszystko i tak na końcu się okaże, że wydaliście 20-30 %
więcej, jeśli je mieliście a jeśli nie to, że tych 20-30 % wam na
dokończenie zabrakło. Jeśli musicie sobie radzić sami, poświęćcie na to
dużo czasu. Oszczędzi Wam to sporo nerwów. Możecie skorzystać z kalkulatora budowlanego.
Mit 2. Trzeba zawsze szukać najtaniej
Teoretycznie
tak, bo po podsumowaniu pojedyncze oszczędności mogą przełożyć się na
duże kwoty. Ale czy naprawdę tak jest? Jest praktycznie niemożliwe, by
zawsze kupić wszystko za najkorzystniejszą cenę, a jednocześnie nie
narazić się na złą obsługę, ukryte koszty, czy przedłużający się czas
dostawy. Jeśli w efekcie będziecie musieli poświęcić dwa razy więcej
swojego czasu na poszukiwania, tracić nerwy na wyjaśnienia, a w końcu
szukać gdzie indziej, to raczej trudno mówić o oszczędnościach. To
oczywiście zawsze może się zdarzyć ale zdarzyć, jeśli natomiast
założycie sobie wyszukiwać ceny, które są znacznie niższe niż gdzie
indziej z bliżej nieuzasadnionych powodów, to kłopoty niemal pewne.
Jeden powie, że zaoszczędził 100 zł a drugi, że stracił, bo w tym
czasie gdy wyszukiwał tej oszczędności mógł zarobić 300 zł. W tym micie
rozprawiamy się z różnicami w cenach tych samych produktów (dokładnie
tych samych) o cenach produktów różnych czy o cenach usług, można by
zaś, napisać książkę. Tu nie mam niestety dla Was dobrych rad. Jeśli
wybieracie najtańszego fachowca możecie być niemal pewni, że oferuje nam
kiepską usługę ale nie macie najmniejszej pewności, że ten droższy będzie
lepszy. I niestety dopóki się nie przekonacie na własnej skórze, to się
nie dowiecie. Niektórzy fachowcy, bowiem doszli do prawdziwej perfekcji w
sprawianiu wrażenia, że wiedzą o czym mówią ale ich wiedza teoretyczna,
bynajmniej nie przekłada się na praktyczną. Najwięcej pomaga w wyborze
polecenie ale i ono nie jest pozbawione wad. Każdy bowiem ma nieco inne
oczekiwania czy przekonania na temat fachowego wykonania pracy. Jesteśmy
bardzo kreatywnym narodem. Na zachodzie pracę rąk wymagającą
specjalistycznych umiejętności bardzo się wysoko ceni. I łatwo z rynku
wypaść, bo nikt nie będzie płacił dużo za byle co. U nas co drugi Polak
to fachowiec. A każdy kto ma zmysł techniczny, z łatwością prześlizguje
się przez różne zawody zależnie od tego na co jest większe akurat
zapotrzebowanie i co się lepiej opłaca. Murarz zostaje dekarzem, malarz
elektrykiem a glazurnik hydraulikiem. No problem. Klienci też mocno na
to wpływają, bo zatrudniając ekipę wykończeniową chcą i malarza i
glazurnika, elektryka i hydraulika i najlepiej wszystko w jednym.... bo
taniej ;)
Mit 3. Projekt kuchni/łazienki za darmo
Tak
całkiem za darmo, to on nie jest. Powstał pomysł, który miał na celu
zwiększenie sprzedaży i gdyby jej nie zwiększał a generował stratę
szybko by z niego zrezygnowano. O ile w przypadku kuchni to absolutnie
podstawowe narzędzie pracy, bo jak inaczej sprzedać meble? O tyle w
salonie płytek pozwala sprzedać płytki nieco drożej niż w internecie a
przy okazji też armaturę, sanitariaty i inne dodatki. To znakomite
narzędzie do tego byśmy w natłoku decyzji przestali liczyć i otworzyli
kieszenie. Jest projekt i wszystko co do niego użyte do kupienia w
jednym miejscu. Czego chcieć więcej? I nawet jeśli świadomie nieco
przepłacamy, to cenimy sobie tę wygodę. Jeśli jednak się uprzemy, żeby
sprawdzić każdą cenę w internecie, to potrzebujemy naszego projektu a
jeśli salon ma nam go dać to zechce zapłaty. A tym samym projekt
przestanie być za darmo.
Mit 4. U stolarza taniej
Skąd w ogóle wziął się ten mit? Ano stąd, że postperelowskie fabryki mebli to były nieekonomiczne molochy, które zatrudniały więcej ludzi niż produkowały mebli. Zdarzało się, że z czasem przechodziły transformację ale raczej systematycznie upadały lub na ich bazie tworzyły się małe, sprawnie działające zakłady. Standardy jakościowe mebli produkowanych w polskich fabrykach były bardzo wysokie, każdy zna przykłady dawnych egzemplarzy produkcyjnych i widział jak trwale i solidnie zostały wykonane. Tych standardów nie dało się odtworzyć w małych zakładach. Nie było zresztą takiej potrzeby, bo statystyczny Polak chciał mebli tanich, które mógłby częściej wymieniać. A potrzeby meblowe były ogromne. Sprzedawało się więc wszystko. Polacy po latach oglądania regałów i meblościanek na wysoki połysk zapragnęli czegoś prostszego, bardziej nowoczesnego i kolorowego. Tak rozpoczął się sukces firmy BRW, która zaczynała od sprzedaży trzy kolorowych segmentów, o różnych wymiarach, które można było ze sobą dowolnie zestawiać. Tak więc część małych zakładów poszło w stronę standaryzacji i rozwoju, produkując coraz więcej, unowocześniając linie produkcyjne i proponując klientom tzw. systemy meblowe a tym samym namiastkę wpływania na to jak meble się w ich domu zaprezentują i jakie potrzeby zaspokoją. Druga część poszła w stronę produkowania pod indywidualne zamówienie.
Dziś widzimy, która droga była słuszniejsza. O ile zakłady produkujące standardowe meble rozwijały się mniej lub bardziej, te od mebli "na wymiar" stopniowo ograniczały zatrudnienie do bardzo wąskiego grona najpotrzebniejszych pracowników. I wtedy pojawiła się nisza. O ile Polacy pokochali meble systemowe do pokoi, które można było dowolnie porozstawiać a jednocześnie do siebie "pasowały" o tyle w niewielkich kuchniach, które zwykle wymagały narożnika, nie chcieli zaakceptować standardu 2,60mb, który gwarantował wolne przestrzenie, zamiast dopasowanej do centymetra pełnej zabudowy. Jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać studia mebli kuchennych, początkowo najwięcej było tych importowanych marek, które już zęby zjadły w branży a Polacy jak to Polacy, przyszli, obejrzeli, zrobili projekt i poszukali taniej u stolarza.
I tu urodził się mit, że u stolarza taniej.
No wtedy to jeszcze nie był mit, bo rzeczywiście było taniej. Ceny w studiach były dla przeciętnego Polaka kosmiczne. Ale uzasadniały je wyższe koszty produkcji w Niemczech czy Włoszech, zastosowane drogie akcesoria, koszty utrzymania ekspozycji itd. W każdym razie przestrzeń cenowa była duża. Można było się zmieścić robiąc "podobną" kuchnię w cenach targowych, kiepsko wykonaną i źle zaprojektowaną ale też robiąc solidny mebel o klasie rzeczywiście zbliżonej do tych "markowych". Ale hossa nie trwała długo. "Stolarze" kuchenni, zaczęli mieć problem z utrzymaniem pracowników, bo każdy kto trochę liznął tematu wolał działać sam i zarabiać więcej. Na rynku zaczęło być tłoczno a wyższa półka zaczęła się obniżać. Studia firmowe również zaczęły wprowadzać elementy polskie, tańsze, najpierw by dopasować standardowe wymiary a z czasem w całości robiono meble na miejscu a o markach wszyscy dawno zapomnieli. Aż zrobiło się tak tłoczno, że powstał chaos, którego nie rozumie już żaden uczestnik zabawy w meble na wymiar, ani stolarz, ani architekt, ani klient.
Ponieważ to, że tak trudno porównać ceny kuchni na zamówienie sprawiło, że pod tym zjawiskiem ukryli się zarówno solidni rzemieślnicy jak i pracownicy pogotowia klepiący meble w garażu po godzinach.
Co innego dorobić kilka tysięcy złotych do pensji, a co innego, za kilka tysięcy uzyskanych z marży na materiałach, utrzymać firmę, pracowników i siebie. Niestety rynek ten pozostaje niejednorodny nadal i pewnie pozostanie jeszcze na długo. Co prawda garażowych Kaziów coraz mniej, ponieważ klienci mają wyższe wymagania, oczekują jakości, wiedzy o akcesoriach, projektu komputerowego itd ale rynek trapi inna bolączka. Marże są już tak niskie, że odbija się to na jakości nawet tych, którzy umieją i chcieliby robić solidnie. Coraz trudniej wygenerować za swoje usługi marżę, która będzie adekwatną zapłatą za koszty i pracę.
A mit, że u stolarza taniej rozszalał się na tyle, że teraz klienci oczekują mebla na zamówienie tańszego niż z masowej produkcji !!!
I co dziwne często stolarzom udaje się utrzymywać swoje ceny w granicach zbliżonych do cen w sieciówkach. Choć to teoretycznie nie realne, zważywszy na moce negocjacyjne cen zakupu materiałów, jakie mają rynkowi potentaci w porównaniu z pojedynczym stolarzem, że litościwie nie wspomnę o czasie i kosztach wyprodukowania szafki dla jednego klienta, a szafki w setkach tysięcy egzemplarzy. Nie dziwcie się więc, gdy na pytanie o cenę stolarz zapyta Was a za ile sztuk?
Podsumowując.
Meble u stolarza powinny kosztować więcej niż zestaw z wszystkim znanego sklepu na literę I. A jeśli uda się je zamówić taniej to nie spodziewajcie się cudów, bo stolarz po prostu musiał gdzieś poszukać oszczędności chyba, że zrobił Wam kuchnię z odpadów ;) W tym kontekście meble z I będą mieć tę przewagę, że choć są mało satysfakcjonującej jakości to przynajmniej spodziewanej. A szkoda, bo jednak stolarstwo w Polsce ma długą tradycję i powinno się rozwijać. Powinniśmy indywidualizować swoje przestrzenie, cieszyć się ogromem wzorów i kolorów do wyboru, meblami idealnie wkomponowanymi w przestrzeń, dopasowanymi dokładnie do naszych potrzeb ale najwyraźniej wciąż nas na to nie stać.
I tu urodził się mit, że u stolarza taniej.
No wtedy to jeszcze nie był mit, bo rzeczywiście było taniej. Ceny w studiach były dla przeciętnego Polaka kosmiczne. Ale uzasadniały je wyższe koszty produkcji w Niemczech czy Włoszech, zastosowane drogie akcesoria, koszty utrzymania ekspozycji itd. W każdym razie przestrzeń cenowa była duża. Można było się zmieścić robiąc "podobną" kuchnię w cenach targowych, kiepsko wykonaną i źle zaprojektowaną ale też robiąc solidny mebel o klasie rzeczywiście zbliżonej do tych "markowych". Ale hossa nie trwała długo. "Stolarze" kuchenni, zaczęli mieć problem z utrzymaniem pracowników, bo każdy kto trochę liznął tematu wolał działać sam i zarabiać więcej. Na rynku zaczęło być tłoczno a wyższa półka zaczęła się obniżać. Studia firmowe również zaczęły wprowadzać elementy polskie, tańsze, najpierw by dopasować standardowe wymiary a z czasem w całości robiono meble na miejscu a o markach wszyscy dawno zapomnieli. Aż zrobiło się tak tłoczno, że powstał chaos, którego nie rozumie już żaden uczestnik zabawy w meble na wymiar, ani stolarz, ani architekt, ani klient.
Ponieważ to, że tak trudno porównać ceny kuchni na zamówienie sprawiło, że pod tym zjawiskiem ukryli się zarówno solidni rzemieślnicy jak i pracownicy pogotowia klepiący meble w garażu po godzinach.
Co innego dorobić kilka tysięcy złotych do pensji, a co innego, za kilka tysięcy uzyskanych z marży na materiałach, utrzymać firmę, pracowników i siebie. Niestety rynek ten pozostaje niejednorodny nadal i pewnie pozostanie jeszcze na długo. Co prawda garażowych Kaziów coraz mniej, ponieważ klienci mają wyższe wymagania, oczekują jakości, wiedzy o akcesoriach, projektu komputerowego itd ale rynek trapi inna bolączka. Marże są już tak niskie, że odbija się to na jakości nawet tych, którzy umieją i chcieliby robić solidnie. Coraz trudniej wygenerować za swoje usługi marżę, która będzie adekwatną zapłatą za koszty i pracę.
A mit, że u stolarza taniej rozszalał się na tyle, że teraz klienci oczekują mebla na zamówienie tańszego niż z masowej produkcji !!!
I co dziwne często stolarzom udaje się utrzymywać swoje ceny w granicach zbliżonych do cen w sieciówkach. Choć to teoretycznie nie realne, zważywszy na moce negocjacyjne cen zakupu materiałów, jakie mają rynkowi potentaci w porównaniu z pojedynczym stolarzem, że litościwie nie wspomnę o czasie i kosztach wyprodukowania szafki dla jednego klienta, a szafki w setkach tysięcy egzemplarzy. Nie dziwcie się więc, gdy na pytanie o cenę stolarz zapyta Was a za ile sztuk?
Podsumowując.
Meble u stolarza powinny kosztować więcej niż zestaw z wszystkim znanego sklepu na literę I. A jeśli uda się je zamówić taniej to nie spodziewajcie się cudów, bo stolarz po prostu musiał gdzieś poszukać oszczędności chyba, że zrobił Wam kuchnię z odpadów ;) W tym kontekście meble z I będą mieć tę przewagę, że choć są mało satysfakcjonującej jakości to przynajmniej spodziewanej. A szkoda, bo jednak stolarstwo w Polsce ma długą tradycję i powinno się rozwijać. Powinniśmy indywidualizować swoje przestrzenie, cieszyć się ogromem wzorów i kolorów do wyboru, meblami idealnie wkomponowanymi w przestrzeń, dopasowanymi dokładnie do naszych potrzeb ale najwyraźniej wciąż nas na to nie stać.
Mit 5. Opłaca się kupić sprzęt agd w zestawie z meblami
Bardzo logicznym wydawało by się, że im więcej kupisz w jednym miejscu tym więcej zaoszczędzisz. Dla sprzedawcy to opłacalne, bowiem sprzedając więcej może na poszczególnych elementach zarobić mniej, przy podobnych kosztach obsługi. Nie dotyczy to jednak sprzętu agd do zabudowy kupowanego w studiach kuchni. Rynek agd jest dla mnie niepojęty, nie wiem kto na nim zarabia, i w którym miejscu, wiem natomiast, że liczy się tu przede wszystkim ilość i to ilość ogromna. Ilość jakiej niestety nie jest w stanie wygenerować studio kuchni. Marże handlowe na agd są bowiem bardzo, bardzo małe rzędu 1-2 %. Owszem są studia, które tego sprzętu sprzedają sporo ale nie na tyle, żeby z samego obrotu wygenerować warty obsługi zysk. A co dopiero dając upust swoim klientom za transakcję łączoną. Dlatego producenci agd zastosowali pewien trik, który pozwala wygenerować większą marżę. Otóż wprowadzili drobne zmiany do poszczególnych modeli, przeznaczyli je wyłącznie na rynek meblowy, zmienili nazwę modelu i przy okazji cenę. Dzięki temu klient myśląc, że otrzymuje produkt lepszy i porównując jego cenę w internecie (firmy dbają by w internecie w wyszukiwarkach pojawiała się cena tak zwana gazetkowa) spodziewa się dobrego zakupu zwłaszcza, że zwykle udaje mu się wytargować jakiś upust, o jaki trudniej w tradycyjnym sklepie. Mając bowiem marżę 20-30 % studio jest bardziej skłonne do negocjacji. To zrozumiałe. Owszem jest kilka firm, które produkują sprzęt nie tylko pozornie ale rzeczywiście przewidziany pod zabudowę, sprzęt wyższej klasy, droższy i lepszy. Ale jest to jasna strategia marketingowa firmy. W przypadku tańszych marek, linie dla studiów to na ogół tylko chwyt marketingowy, pozwalający sprzedać niemal identyczny produkt za wyższą cenę. Najbardziej opłacalną opcją jest skompletowanie sprzętu w jednym miejscu. Choć wymaga trochę zachodu, wybrawszy zestaw z pełnej oferty modeli, łatwo nam porównać łączny koszt zakupu sprzętu wraz z kosztami dostawy, montażu czy warunkami gwarancji. Przy zakupie całego sprzętu w jednym miejscu zwykle udaje się coś jeszcze wynegocjować.